poniedziałek, 30 września 2013

Na dobranoc... Get Lucky z P.I.W.O :)

Musicie mi wybaczyć, ale dziś nie miałem czasu i siły by napisać coś więcej w temacie historycznym, ale obiecuje nadrobić zaległości ws. rzeki Wisły :)

Tymczasem wczoraj obiecałem, że wrzucę "Get Lucky" z Projektu P.I.W.O na Hotelu Forum, co czynię:

Miłego odbioru i miłych snów :)

1000 obejrzeń w 5 dni!

Ponad 100 obejrzeń wpisu Dlaczego Rzeźnicza prowadzi do... Galerii Kazimierz oraz ponad 1000 obejrzeń mojego bloga w ciągu 5 dni od powstania! Dziękuje, walczymy dalej :)

Śladem Panien Zwierzynieckich

Warto przeczytać, bo sam przeoczyłem tą akcję:
http://czerwonaskarpeta.blogspot.com/2013/09/bieg-sladami-panien-zwierzynieckich.html

niedziela, 29 września 2013

"Wyginam Śmiało Ciało" - ostatni dziś film z P.I.W.O

Tak jak obiecałem, trzeci z dzisiejszych filmików z projektu P.I.W.O na Hotelu Forum.
Tym razem "Wyginam Śmiało Ciało":

Zobacz na YouTube!

Smerfne Hity na P.I.W.O w Krakowie!

Były gumisie, a teraz czas na Smerfy!

Link:
http://www.youtube.com/watch?v=pveWd_INx_M&feature=youtu.be

P.I.W.O. czyli czemu Kraków tak rzadko patrzy się na Wisłę...

Przed chwilą wróciłem z nad Wisły, z projektu P.I.W.O. (na podstawie strony http://www.piwo.pwr.wroc.pl/o-projekcie):
czyli Potężny Indeksowany Wyświetlacz Oknowy – polega na zamianie budynków w ogromne wyświetlacze. Każde okno budynku staje się jednym kolorowym „pikselem”, wszystkie te piksele sterowane są z poziomu komputera, co umożliwia wyświetlanie dynamicznych animacji połączonych z dźwiękiem.
 Jutro poświęcę dłuższy wpis na temat tego jak Kraków na długie lata odwrócił się od "patrzenia" na Wisłę, tymczasem dzisiaj wrzucam Wam pierwszy film z dzisiejszego pokazu, a będą to... gumisie :)

Link:
http://www.youtube.com/watch?v=LWbRzpuUId4&feature=youtu.be
http://www.youtube.com/watch?v=pveWd_INx_M&feature=youtu.be

W niedzielę "Pożądanie"

Dzisiaj trochę jestem w biegu, więc dla wszystkich którzy tu się pojawią... moja stara etiuda "Pożądanie", a więc miłego oglądania życzę!


sobota, 28 września 2013

Co ma włoski makaron do wolności słowa?

Z pozoru to pytanie brzmi idiotycznie. Tylko z pozoru...

(źródło obrazka: http://www.insockmonkeyslippers.com/wp-content/uploads/2012/11/New-Packating_Group_Shot.jpg)


Dzisiaj przeczytałem taki oto news (http://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-geje-moga-jesc-makarony-gdzie-indziej,nId,1034656):
Apele o bojkot, ostra krytyka i szeroka dyskusja na łamach prasy - tak we Włoszech zareagowano na słowa właściciela fabryki makaronu i innych produktów spożywczych Guido Barilli. Mężczyzna oświadczył, że w reklamach jego produktów nigdy nie pojawią się geje. "Wolimy tradycyjną rodzinę" - stwierdził Barilla.
Myślę sobie: "znowu ktoś nie wyważył słów i jest afera". Po czym czytam wypowiedź tego Włocha:
Nie zrobię reklamy z rodziną homoseksualną nie z powodu braku szacunku dla tych osób, które mają prawo robić to, co chcą nie przeszkadzając innym, ale dlatego, że nie myślę tak, jak ci ludzie. Sądzę, że rodzina, do której się zwracamy jest tradycyjna- oświadczył Barilla.
Zaraz, zaraz! Gdzie w tej wypowiedzi jest nietakt?
Sam podkreśla, że ma szacunek do każdego człowieka i że każdy ma prawo robić co zechce, co nie zawsze może się jemu podobać - jak dla mnie dyplomatyczna wypowiedź. Jednak dla środowisk homoseksualnych już nie...
Bardzo ostro skrytykowała tę wypowiedź większość polityków lewicy, liczne organizacje gejowskie i te działające pod hasłami równości i walki z homofobią. Polityczna awantura o słowa producenta makaronu dotarła do parlamentu.
Teraz moje pytanie - jak te organizacje walczące o równość widzą tą równość?
Wnioskuje z tego artykułu, że są równi i równiejsi wobec nich, bo kiedy strona homoseksualna by oskarżała kogoś to jest OK, ale w drugą stronę to już homofobia.
Ja nie jestem na kontrze innym ludziom. Cenię wolność, kiedy ta wolność nie jest kosztem wolności kogo innego.
Tylko boję się, że zaraz ktoś uzna ten wpis też za atak!

Przykre jest podsumowanie tego zdarzenia:
W obliczu fali krytyki na stronie koncernu zamieszczono zdjęcie Guido Barilli wraz ze słowem "Przepraszam". Wydał on też oświadczenie, w którym przyznał, że jego wypowiedź była "niestosowna".
Myślę, że to zdanie podsumowuje wszystko...
Ja myślę, że tak naprawdę to tak wyglądało: 
Przyszli do gościa ludzie z zarządu i powiedzieli mu, że musi to "sprostować", bo się odbije to na sprzedaży ich produktów. Dociśnięty do muru, ale w głębi duszy pozostający przy tym co wypowiedział, musiał podpisać się pod oświadczeniem, które pewnie też mu napisała jakaś agencja PR-owska, by było "poprawne politycznie".

Warto czytać książki... czyli jak liceum chciało zabić moje "ja"

Ostatnio przeglądając sieć natrafiłem na dużo różnych sklepów z książkami oraz coraz więcej z ebookami i powiem szczerze, że ten temat mnie zaciekawił.

Najpierw napiszę wprost - jestem fanem normalnej książki, nie przekonuje mnie za bardzo elektroniczna forma, uwielbiam szelest papieru, to odczuwanie przedmiotu w ręku, który pobudza moją wyobraźnię.

Szczerze powiem, że zmieniło się moje patrzenie na książkę z biegiem lat...

Niestety, ale w szczególności dzięki liceum takie moje podejście było. Zniechęciły mnie sprawdziany na znajomość lektury na języku polskim, które były na zaliczenie lub na jedynkę do dziennika.
Była to naprawdę tragiczna forma przymusu, która z niesamowitej pasji tworzyła okropny przymus.
W dodatku później analizowanie "pod klucz" zabijało w człowieku jego przemyślenia i zmuszało do wysuwania "jedynie słusznych wniosków".
Chociaż urodziłem się u schyłku PRL to trochę mi to przypominało ustrój komunistyczny, bo co powie partia jest jedynie obowiązujące i nikt się nie może przeciwstawiać.
Przepraszam! Inaczej było (jest?)! 
Każdy może się przeciwstawić, ale poczuje za to dotkliwą karę.

Ja też zostałem ukarany! 
Jestem w sumie z tego dumny, bo nie zabiło to we mnie pasji.

Dlaczego czułem się "skazańcem" systemu edukacji?
Wyobraźcie sobie sytuację taką - wygrywacie konkurs literacki na najlepsze opowiadanie, a potem Wasze oceny z języka polskiego oscylują w okolicach dwójek i trójek, tylko dlatego, że nie piszecie ani nie odpowiadacie pod ten "cudowny" klucz. Cieszę się, że byłem pod tym względem niepokorny, bo jak to się mawia - z prądem płyną tylko śmieci...

Wracając do głównego tematu - zostałem zaskoczony propozycją strony WolneEbooki.pl - dlaczego?
Inicjatywa jest świetna, bo daje szansę do popisu niezależnym autorom, którzy często nie mieliby szansy na wydawnictwo "papierowe" książki, równocześnie dając im zarabiać.



A jakie są tam ceny?
Tutaj największe zaskoczenie na plus, bo prócz darmowych pozycji, mamy przykładowo książki już w cenie od paru złotych - przykładowo link do książki "Północny Wiatr" (thriller) za 3zł!

Czemu chciałbym wspierać takie inicjatywy?
Myślę, że w dzisiejszych czasach jest ogromną wartością posiadanie własnej, rozbudowanej wyobraźni. Uważam, że ja sam miałbym trudność stworzyć coś bez pomysłu, jakiejś wizji, która się rodzi wpierw w mojej głowie. Książki pomagają rozwijać nam kreatywność, mimo, że niestety przez edukację stają się tak bardzo nielubiane.

piątek, 27 września 2013

Sami zobaczcie!

Tutaj chyba komentarz jest zbędny (podziękowania za link dla Wintera z Miami Reest)

Czy Plac Wolnica kiedyś był wielkości Rynku Głównego? ...czyli krakowski Kazimierz bez tajemnic - cz.1

Do napisania tego postu mnie nakłoniła częsta forma jaką podaje się w mediach, pisząc newsy, że coś się odbyło na Kazimierzu, "w dawnej żydowskiej części Krakowa". Oczywiście nie mam za złe, że nie rozpisują dokładnie, że odbyło się w tej części Kazimierza, gdzie mieszkali Żydzi, bo to już jest po prostu pewien slogan, ale my spróbujmy "wejść" bardziej w ten temat.

Miasto Kazimierz stanowiło wyspę między dwoma odnogami Wisły (obecna ulica Dietla o której to historii "płynącej" więcej w moim wpisie: http://janekpisze.blogspot.com/2013/09/pynac-wzduz-dietla-i-wpaw-na-rondo.html  oraz druga odnoga, czyli aktualny bieg Wisły, zwany Zakazimierką)

Zostało ulokowane na południe od ówczesnego Krakowa, jako miasto-satelita, podobnie jak Kleparz (wtedy, czyli za czasów Kazimierza Wielkiego, nazwa Florencja) po północnej stronie.
Jakie zadania miały takie miasta? 
Najprawdopodobniej stanowiły niejako "przedsionki" Krakowa, które w razie najazdu wroga, szły "na pierwszy ogień", co zresztą potwierdziła historia między innymi wyniszczeniami dokonanymi w czasie szwedzkiego potopu. 
Jeśli chodzi o Kazimierz, to owszem miejsce stało się ważne też, ponieważ tutaj król Kazimierz Wielki dał możliwość osadzenia się Żydom, którzy wcześniej zamieszkiwali centrum Krakowa, po dość dużych perturbacjach z chrześcijańskimi mieszkańcami. 
Jednak król stworzył też część chrześcijańską, można by rzec dla równowagi, a tak naprawdę mogło się to wiązać z legendarną kochanką króla Esterką.

Jak można między innymi powiązać te dwa czynniki? 
Esterka była Żydówką, więc mogła mieć jako kochanka duży wpływ na króla, ale król musiał "zapłacić" jakoś za swe grzechy cudzołożenia i po drugiej stronie, tej chrześcijańskiej, mamy dwa kościoły - Św. Katarzyny oraz Bożego Ciała, o których mówi się, że zostały wybudowane przez Kazimierza Wielkiego w imię odkupienia swoich grzechów. Amen.

Wszystkim którzy jeszcze nie zdołali zajrzeć do tych dwóch kościołów, a będą w okolicy i akurat będą one otwarte, serdecznie polecam taką wycieczkę. Ciekawostką jest, że do Kościoła Bożego Ciała schodzi się w dół po schodach na wysokość prawie 1 piętra w dół, co tylko świadczy o tym jak Kazimierz w górę się podnosił przez wieki. Mnie zawsze ciekawi co się tam kryje - w warstwie pomiędzy i pod tamtym poziomem, a mogły by być to skarby, jak zarówno niestety groźne choroby...

Tuż obok kościoła Bożego Ciała mamy Plac Wolnica, a na nim ratusz - tak, dokładnie ratusz kazimierski.
Jednak Plac Wolnica kiedyś był sporo większy i dorównywał wielkością krakowskiemu Rynkowi Głównemu!

Spróbowałem liniami wytyczyć jego wielkość na podstawie opisów, które znalazłem w Internetowych źródłach:
Nazwa Plac Wolnica wzięła się z łaciny - Forum liberum (prawo wolnego handlu mięsem poza kramami) (tu cytat za Wikipedią). Od południa granicę stanowił dom na Krakowskiej 46, obecnie jedna z siedzib Muzeum Etnograficznego, a dom nazywa się... Domem Esterki!

Tak wyglądał kiedyś Plac Wolnica i ratusz kazimierski:



Centrum żydowskiej części Kazimierza, trochę podobnie jak dziś, stanowiła ulica Szeroka. Nie bez powodu też Plac Nowy jest nazywany Placem Żydowskim, gdyż w XX wieku został wydzierżawiony stojący na środku okrąglak Gminie Żydowskiej na ubojnię rytualną. 
Pewnie znaczna większość ludzi zajadając się zapiekankami stamtąd, nawet nie ma tej świadomości, że znowu historia jest tuż obok nich...

Część chrześcijańską i żydowską dzielił mur oraz parkan - gdzie się one znajdowały to niestety nie udało mi się odnaleźć.



Czy Kazimierz później odgrywał duże znaczenie
Moim zdaniem tak, ale tego dowiecie się z moich kolejnych wpisów gdzie między innymi napiszę więcej o pierwszej zajezdni tramwajowej, gazowni, elektrowni oraz... granicy międzypaństwowej!


Rewolucja HD w niecałą dekadę

Tak patrząc się na YouTube wpadłem na mój teledysk z 2007 roku:

A teraz dla porównania aktualne video (akurat nie teledysk, a pokrótce o mojej stronie z filmami klubowymi, tylko idealnie pokazujący jak aktualnie jest wszystko kręcone):



Zauważyliście jak duży skok nastąpił w technice audio-video?

W 2007 roku zaczynałem od kamery Panasonic DVX-100BE, dającej obrazek w jakości PAL SD - 720x576 pikseli. Wtedy to człowiek uważał standard HD za jakąś niewyobrażalnie odległą przyszłość. 
Ale już w tamtym czasie dopiero zaczynał przyspieszać wysyp telewizorów typu LCD.

Kamera o której napisałem była z tzw. segmentu semi-pro, czyli pół-profesjonalnych, stosowanych często w reporterskich rzeczach, bo o kamerze typu pro, np. Sony z obiektywem Fujinon mogłem pomarzyć, chyba, że wygrałbym w Totka. 
Owszem w tym samym czasie pojawiały się już kamery Sony z podobnej półki cenowej jak ten Panasonic, tyle że, z formatem HDV kręcącym w trochę dziwnym trybie 1080i (1440x1080pikseli), który na początku miał służyć do celów domowych, ale okazało się, że po prostu ludzie zaczęli te kamery masowo używać i musiał zostać wpuszczony "pod strzechę" profesjonalnych formatów. 

W tym samym również czasie startował JVC ze swoimi formatami, a później następca Panasonica DVX-100BE, czyli HVX100 (jak mnie pamięć z nazwą dokładną nie myli) - też już w standardzie High Definition

Tutaj mały "edit" od mojego kolegi (pozdrawiam i dziękuje za podpowiedź):
Maciej Magryś JVC nigdy nie startował ze swoim formatem, tylko zakupili od Sonego licencje na HDV i zmodyfikowali do formatu ProHD 720p z 4 ścieżkami audio. Od strony technologicznej to dalej HDV

Wszystko ładnie, fajnie - tylko dwa zasadnicze problemy się pojawiały, czyli po pierwsze każda kamera miała inne kodowanie zapisu tych plików, a drugi problem był z... montażem!

No właśnie... mamy pięknie nagrany materiał w HD, ale na czym go obrobić? Dopiero dziś standardem są terabajtowe dyski, a wtedy problematyczne były nawet dyski pojemności 500GB (głównie cenowo problematyczne), nie wspominając już o kwestiach mocy przerobowych komputerów i czasie trwania renderów...
W sumie mam dysk zewnętrzny o takiej pojemności z tamtych lat, który służył mi jako cała(!) powierzchnia do pracy i pieszczotliwie nazwałem go niedawno "Staruszek".

Później nastąpiła rewolucja w działaniu - przesiadam się z PC z PremierePro/Ediusem do montażu na Mac OS X, a w nim pakiet Final Cut Studio. Później nigdy nie zrobię update do dwójki, czego będę żałował, bo problemy z pracą między różnymi stacjami będą baaaaardzo dotkliwe, bo Final Cut Pro7 żądał zawsze konwertu projektów z Final Cut Pro 6, ale w drugą stronę to już niestety nie działało! A może tak po prostu miało być? 

Następnie przesiadka z kamer na... aparaty fotograficzne. Canon 5D Mark II okazał się bombą i to jeszcze chyba termojądrową, bo zmiótł całkowicie podejście do kręcenia video aparatami, pokazując nowy sposób myślenia... ale o tym w następnych postach :) 


czwartek, 26 września 2013

100 metrów do powtórki ze Szczekocin

Ponoć przed II Wojną Światową można było stroić zegarki do rozkładów jazdy pociągów, a co dzisiaj? Dzisiaj to trzeba parę razy się zastanowić zanim kupi się bilet i jeszcze parę razy zanim wsiądzie się do wagonu, bo czy dowodów trzeba daleko szukać?

Ano, niestety nie (cytat ze strony 24opole.pl):
Tylko dzięki błyskawicznej reakcji maszynisty, który wyhamował pociąg nie doszło do tragedii. Parę minut po 15.00 na dworcu Opole Główne doszło do bardzo niebezpiecznej sytuacji. Z nieustalonych dotąd przyczyn pociąg Intercity jadący z Lublina do Wrocławia, wjechał na tor 4. przy peronie 2, gdzie stał skład Inter REGIO jadący z Jeleniej Góry do Krakowa. 
Niestety widać, że nic nie nauczyło doświadczenie takich tragedii jak pod Szczekocinami.

W dodatku koleje chcą przyspieszać prędkość pociągów, między innymi kupując Pendolino.
Osobną sprawą jest głośno omawiana sprawa przepłacenia za pociągi podczas gdy nowosądecki Newag oferuje również bardzo dobrą ofertę jeśli chodzi o nowoczesny tabor kolejowy, tylko raczej chyba powinniśmy zacząć od wymiany całej infrastruktury? A może ludzi też? 

Pytanie co nam teraz pozostało to chyba odpowiedź jednej z pasażerek pociągu:
Mamy szczęście, ktoś czuwa tam nad nami na górze, że nie doszło do tragedii – mówi Zofia Woryt, podróżująca z Karpacza do Katowic pociągiem Inter REGIO. 
 Zresztą sami zobaczcie odległość:

Jak dla mnie, z lekka przerażające...

"W imię" czego nie "Chce się żyć"?

Polskie kino jakie jest teraz to chyba każdy widzi. Szkoda, że media to też widzą i nie wpływają na to. Nawet te media "z misją publiczną"...

Dzisiaj szczerze zostałem zaszokowany zwiastunem filmu "Chce się żyć". Po tym, przynajmniej co zobaczyłem, w końcu pojawia się kino emocjonalne, dotykające uczuć ludzkich, ale nie kolejna tkliwa historyjka miłosna. Widzimy dramat, który zamyka człowieka w samym sobie. Dramat choroby uściślając. Jednak bohater walczy!
Gdzieś przeczytałem, że film na pokazie w Gdyni zebrał około 5 minut oklasków, co jest dla mnie w połączeniu z tym co obejrzałem, mocną rekomendacją by pójść do kina.

Teraz moje pytanie:
Dlaczego to nie jest kandydat Polski na Oscara? 
Jakkolwiek historia trochę na początku poraża, ale pod koniec zapowiedzi mamy daną nadzieję, do tego autorzy się chwalą pozytywnymi recenzjami, czego nie mam im za złe, bo zwiastun to reklama.

Film opowiada o prostych problemach, ale niesamowicie wyważonym językiem (przynajmniej takie odniosłem wrażenie) i ma historię, która potrafi chwycić za serce. Czy nie tego potrzebują ludzie we współczesnym świecie? Czy nie jest to co może zapunktować w drodze po Oscara?

Niestety, ani "W imię" ani film o Wałęsie nie przekonują mnie do polskiego kina i jakoś nie zamierzam iść na to do kina. 
Niestety, film "Chce się żyć" może zostać zagłuszony, bo nie znajdziemy tu czołówki aktorskiej ani tego co teraz na topie w mediach. 

Niestety, ale musimy chyba do tego przywyknąć...

Tymczasem oceńcie sami:

Płynąc wzdłuż Dietla i wpław na Rondo Grunwaldzkie, czyli jak się zmieniał Kraków na przestrzeni wieków...

Kraków to historia, historia każdej osoby, która się po nim przemieszcza. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że nie mamy za bardzo tej świadomości, że współtworzymy ją.

Przykładowo idziesz od strony Hali Targowej, przez ulicę Dietla, Most Grunwaldzki, aż do ronda Grunwaldzkiego na Dębnikach.

Może zabrzmi to dość kosmicznie, ale żyjąc jakieś 300 lat wstecz byłoby nierealne wykonać tą trasę pieszo. Ba, jej ostatnią część to nawet nie byłoby wykonalne pokonać około 50 lat temu!

Do czego zmierzam?

Wiadukt przy Hali Targowej wygląda tak:



Ale kiedyś stanowił ten wiadukt kolejowy... most na Wiśle!


Zresztą w linku  http://www.dawnotemuwkrakowie.pl/miniatury/30-dawny-most-na-wisle-a-obecnie-wiadukt-nad-ul-dietlagrzegorzecka/ możecie porównać różnice między kiedyś, a dziś.

Czyli ulica Dietla była rzeką?
Tak i to samą Wisłą! Nieprzypadkowo ulica Starowiślna ma taką nazwę, zresztą niewiele dziś ludzi ma świadomość, że Kazimierz (wtedy miasto) był... wyspą w odnogach Wisły.
Pokazany powyżej most kolejowy stanowił część linii kolejowej łączącej Kraków z Lwowem, która budowana za miłościwie nam panującego Franciszka Józefa I, aż po dziś dzień na terenie Krakowa prowadzi wytyczonym szlakiem w XIX wieku.

Nie ukrywam że, jako krakus, będę pewnie od czasu do czasu więcej pisał na tematy Austro-Węgier, w końcu Kraków wtedy dość prężnie się rozwijał i zmieniał, mimo, że w tym zaborze była dość duża bieda, ale również swoboda. Czemu akurat o tym wspominam?

Pomijając fakt, że Kolej Galicyjska im. Karola Ludwika była tworzona pod zarządem Leona Ludwika Sapiehy, czyli dziadka samego... Kardynała Sapiehy (!), to warto tutaj dodać, przemieszczając się już w stronę Mostu Grunwaldzkiego, że Kraków miał wielu innych wybitnych ludzi w tym czasie.

Dlaczego właśnie nazwa Dietla?
O zgrozo czasem słyszę czytanie nazwiska tego prezydenta nie z wymową "i" tylko "ie", tak samo jak poraża czytanie Focha po polsku, zamiast poprawnie "Fosza" i w sumie w tym miejscu dziwię się Warszawiakom spolszczającym plac Wilsona, chociaż (cytat z Wikipedii):
W opinii Rady Języka Polskiego nazwa placu od chwili nazwania go w okresie międzywojennym była tradycyjnie wymawiana w wersji spolszczonej (podobnie jak np. alei Waszyngtona), z głoską w (miękkie w) na początku i taka wymowa jest nadal zalecana: Ci, którzy sądzą, że należy mówić „plac Łilsona”, po prostu tej tradycji nie znają[2]
 ... jednak zostawmy na boku te łamigłówki słowne i wróćmy do sedna sprawy.

A więc prezydent Józef Dietl, którego popiersie stoi przed magistratem (ups, zapomniałem, że wielu ludzi nie zna tego sformułowania: przed urzędem miasta Krakowa), mógł około 1866 roku stanąć na brzegu odnogi Wisły dzielącej Kraków od Kazimierza i pomyśleć, że trzeba coś z tym do cholery zrobić... No właśnie, cholery - choroby, która się rozwijała dzięki takim miejscom. Jako prezydent wprowadził niezwykły plan uporządkowania tego terenu i zasypania tej odnogi rzeki.
Kiedy dziś patrzymy jak się ślimaczy tempo inwestycji, szczególnie drogowych, to po prostu aż oczy się robią duże kiedy poznamy czas powstania w tym miejscu ulicy - krakowianie potrzebowali na zrobienie tego tylko dwa lata
Dlatego tym prościej zrozumieć czemu pochodzi od imienia prezydenta Krakowa ta ulica, a dodatkowo uświadamia nas, że pas zieleni pośrodku nazywa się Plantami Dietlowskimi, Szkołę Podstawową Nr 11 do której chodziłem (zresztą blisko ulicy Dietla) też nazwano imieniem Dietla, a o pomniku to już wyżej wspomniałem.

A teraz parę zdjęć z dawnych czasów:
Zdjęcia znalazłem na serwisach www.mmkrakow.pl oraz www.ronet.pl 

//
EDIT:
U skrzyżowania dzisiejszych ulic Stradomskiej, Krakowskiej i Dietla stał kiedyś Most Królewski.
Więcej o nim można poczytać tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Most_Kr%C3%B3lewski
//

Teraz przemieszczamy się prawie pod Wawel, gdzie koryto rzeki skręcało na wysokości Parafii Wojskowej Św. Agnieszki (swego czasu pamiętam, że "najszybsze" msze w okolicy tutaj były, teraz mi nie wiadomo jak jest) w stronę Wawelu
Nie byłbym sobą gdybym nie wtrącił, że w miejscu gdzie były bagna dzisiaj buduje się ogromny apartamentowiec - wszystkim budowniczym życzę powodzenia przy kładzeniu fundamentów, gdyż łatwo to im nie będzie...

Jednak wróćmy do tematu, znajdujemy się przy aktualnym biegu Wisły, jest powiedzmy rok 1968 i chcemy przedostać się na Dębniki - będzie to wykonalne za pomocą Mostu Dębnickiego albo... jeśli poczekamy przy brzegu jakieś 4 lata, kiedy zostanie zbudowany Most Grunwaldzki łączący Kazimierz/Stare Miasto z Dębnikami. 

Warto tutaj napisać, że oba mosty mają duży mankament - za mały prześwit nad lustrem wody.
Tym sposobem niektórzy pamiętają jak Most Dębnicki był już parę razy zagrożony "odpłynięciem" razem z falą powodziową i jak trzeba było go dociążać m.in. czołgami wojskowymi.

Teraz zapraszam wszystkich na wycieczkę, bo myślę, że będzie to najlepsze uświadomienie sobie jak historia otacza nas... i jak nas przenika. Dlaczego akurat przenika?

Ano dlatego, że wszystko wokół się zmienia i może się okazać, że za "X" lat możemy być jednymi z nielicznych, którzy znali jakieś miejsce "z autopsji" podczas gdy przyszłe pokolenia o tym już nic nie będą wiedziały, bo po prostu tego miejsca... nie będzie takiego samego. 

Jeśli wciąż mi nie wierzycie to przypominam mój wczorajszy wpis... (link: http://janekpisze.blogspot.com/2013/09/jakis-czas-temu-wpado-mi-na-mysl-jak.html)




środa, 25 września 2013

Pierwszy dzień zaskoczył mnie ilością obejrzeń

Tego szczerze się nie spodziewałem, a to dzięki Wam
Dziękuje za taką ilość obejrzeń w pierwszym dniu i zapraszam też do udzielania się na moim blogu :)

Znowu kwestia dziennikarska niestety...

Miałem nadzieję, że kwestie dziennikarstwa w Polsce będę tutaj rzadziej podejmował, ale jednak... nie da się o tym nie napisać!

Najpierw obejrzyjcie dwa video z kanału Telewizji Republika:
http://www.youtube.com/watch?v=SRv6wbNpBm4
oraz
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=0wcgBJj5gpA#t=120

A teraz mój komentarz:
Jak powstawała Telewizja Republika pomyślałem sobie, że w końcu pojawia się jakaś fajna alternatywa do Telewizji Trwam, a dziennikarze też lepiej podejdą do tematu tworzenia contentu dla tych ludzi "bardziej z prawej strony".
Niestety, powyższe obrazki nie nastawiają optymistycznie ludzi do oglądania - czy jest to problem braku wyważenia dyskusji przez Bronisława Wildsteina?
Widać, że nie może poradzić sobie z tym problemem jeśli aż dwóch gości opuszcza jego program. A naprawdę szkoda, bo ta dyskusja mogła się okazać bardzo ciekawa.

Nie można tu też nie napisać, że obie strony wyraźnie chcą iść "na noże", ale to jednak Pan Wildstein ma za zadanie wszystko trzymać w ryzach. Czemu więc to się nie udaje? Czy po prostu dziennikarz chciał dać za dużo do powiedzenia jednemu gościowi, po czym druga strona poczuła się urażona? 

Abstrahuje tutaj od racji poszczególnych osób, to każdy niech sobie sam oceni - najgorsze, że takie coś idzie "w świat", a przeciwnicy Telewizji Republika najpewniej nie zostawią na niej suchej nitki. W końcu nie trudno jest skasować film taki, ale trudniej odpowiedzieć na pytanie ile kto zrobił "backup'ów" by na nowo wrzucać go.

Dobra rada na koniec tego krótkiego postu:
Gdzie dwóch się bije tam trzeci powinien korzystać, a tu jest z tym problem patrząc po komentarzach. Propozycja moja jest taka na przyszłość - zacząć od konfrontacji (ale nie bardzo stronniczej) dziennikarz kontra gość... jeden gość...


Dlaczego ulica Rzeźnicza prowadzi do... Galerii Kazimierz?

Jakiś czas temu wpadło mi na myśl jak szybko zmienia się architektura czy krajobraz miasta - wygląd ulic, budynków, szyldów, co gdzie jest burzone, co przekształcane i co z tego powstaje.
Moje takie myśli zostały naprowadzone w sumie przez przypadek.

Znajoma mojej mamy opuściła Polska kiedy jeszcze przy ulicy Rzeźniczej i Gęsiej stała... tak, tak, logiczne: rzeźnia. O znajomej mojej mamy za moment opowiem, tymczasem coś więcej o tej lokalizacji...

Miejsce wtedy, w czasach gdy byłem brzdącem, zawsze kojarzyło mi się z czymś niebezpiecznym. Szczególnie wymieniona tu wyżej ulica Gęsia, zaułek między dwoma murami fabrycznymi Unimilu i rzeźni, w dodatku nie była to ulica prosta, zresztą sami zobaczcie...
Dlaczego aż taki strach budziła? 
Miejsce nocą słabo oświetlone, z okolicznych hal i z kratek kanalizacyjnych ciągle lecący dym i jeszcze na końcu stary budynek zamieszkany przez Cyganów co porywają dzieci, a przynajmniej tak mnie straszono...

Dzisiaj budzi to oczywiście śmiech, ale jak się było małym to inaczej się to widziało. W dodatku w bloku obok mieszkała ta znajoma, która opuściła Polskę "za chlebem" około 2000 roku, jak mnie pamięć nie myli. Pamiętam, że z mieszkania, bodajże 4 lub 5 piętro, był widok na całą tą okolicę - na kominy, te budynki rzeźnicze, jakieś wąskie zaułki, wszystko ściśle do siebie przylegające i te dymy... 

W okolicach 2000 roku nie było jeszcze w planach powstania w tym miejscu Galerii Kazimierz, chociaż z opowieści wiem, że kiedyś w kłótni Pani H. (nie wymieniam z imienia i nazwiska, bo chyba na to zgody nie będę posiadał) powiedziała ekspedientowi z budki firmowej rzeźni, który ją niemiło potraktował, że dożyje jeszcze takich czasów, że tu i jego towaru nie będzie, nie będzie też rzeźni i być może i on nie będzie miał pracy. Proroctwo?

Teraz wszyscy przenieśmy się w tamte czasy, porównując je z aktualnymi. Niemożliwe?
Jesteście w błędzie! 
Zgłębiając czeluści wyszukiwarki od Wujka Google, doszukałem się czegoś niesamowitego jak dla mnie.

Istnieje bowiem strona porównawcza z ortofotomapami (co to takiego są ortofotomapy: http://pl.wikipedia.org/wiki/Ortofotomapa) z różnych lat XX wieku - 1944 (nowość), 1965, 1996, z aktualnym rzutem satelitarnym http://maps.google.com.

No to przyjrzyjmy się razem okolicom Galerii Kazimierz wtedy i dziś (na górze macie daty do zmieniania widoku, jak coś się nie załaduje to dajecie odśwież i powinno pomóc): 

Łatwo można zauważyć brak mostu, tzw. żółwia czy też oficjalnie Kotlarskiego, a czego nie widać na mapie chyba, wzdłuż bulwaru była linia kolejowa, podchodząca prawie na wysokość stacji benzynowej. Ciekawostką jest, że jak byłem mały to zdarzało się, że podjeżdżała do końca tej linii lokomotywa spalinowa!

A ja tymczasem wracam do wątku głównego, czyli refleksji na temat zmian.

Spróbowałem sobie wyobrazić w jak niesamowitym tempie to się wszystko wokół zmienia. Taka osoba, która wróci do Krakowa po niecałych dwóch dekadach, do swojego domu, prócz szoku "nowego otoczenia", może mieć nawet problem z poruszaniem się po swojej okolicy - w końcu prócz wyburzonych budynków i zbudowanych nowych następuje często zmiana organizacji ruchu, powstają nowe ulice, mosty, linie tramwajowe, autobusowe, a stare znikają lub zmieniają trasy - czy nie uważacie, że taka zmiana może spowodować wręcz gigantyczne zgubienie się w rodzinnym mieście?

Teraz na koniec coś jeszcze z ciekawostek historycznych:
Do ulicy Podgórskiej prowadzi od strony Hali Targowej dwupasmowa droga z zatoczkami parkingowymi i z pasem zieleni, czyli Aleja Daszyńskiego, która na samym końcu się zwęża, na wysokości stacji benzynowej. Obok tej ulicy, po drugiej stronie jak Galeria Kazimierz, znajduje się cmentarz żydowski. 
Ciekawostką jest, że w czasach powojennych, powstająca ulica i później stacja benzynowa, zostały poprowadzone... po obrzeżu cmentarza (wyraźnie to widać tutaj: http://mozliwosci.com/krakow/#1944,50.053557,19.957379,17 jak włączymy mapę z 1944 roku i aktualną). Z mojej wiedzy wynika też, że tym sposobem trzeba było zbudować to wszystko, po prostu, na grobach. No tak, okres 1945-1989, rządził się trochę innymi prawami... ale o tym to jeszcze kiedy indziej.




Krwiożercze kraby atakują Polskę! ...czyli jak stworzyć pseudo-artykuł i zbudować jego dużą poczytność

Zrobiło się groźnie! Dzisiaj otwieram swojego Facebooka, a tu minimum 3 linki, które mnie atakują, tworząc podwójny atak, bo... krwiożercze kraby za moment i mnie mogą zaatakować w Krakowie!

Artykuł (http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/szczecin-krwiozercze-kraby-atakuja-w-szczecinie_356228.html) prezentuje mapkę inwazji "potworów", które odcinać mogą wszystkie członki!
No po czymś takim to strach za niecałe 2 miesiące wyjść na ulicę, w dodatku czytamy na stronach Super Expressu:
Jeśli więc w Szczecinie nie poradzą sobie z problemem krabów w niedługim czasie inwazja skorupiaków może rozprzestrzenić się na całą Polskę.
Taka niespodzianka, prosto ze statku, który przypłynął z Chin.

Szperam dalej w sieci, same linki, które budzą strach, aż w końcu w tym gąszczu (link dementujący: http://www.gs24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20130924/SZCZECIN/130929856)...

"Krwiożercze kraby atakują!". Dementujemy: agresywne bestie nie opanowały Szczecina

To jednak nie? Ale jak to? Przecież mapka powyżej mówi, że Szczecin, a później całą Polskę czeka wręcz inwazja! A teraz dementują gdzie indziej?
Super Expres już w pierwszych zdaniach ostrzega: 
- Krwiożercze kraby atakują na ulicach w Szczecinie! Wypuszczone w porcie ze zbiorników statku, który przypłynął z Chin, rozpierzchły się wewszystkich kierunkach. 

Potwierdzamy - opowieści Radia Erewań mają się dobrze i żyją swoim życiem. Kraby pojawiły się - prawda, ale nie na ulicach całego Szczecina, a jedynie w okolicach parku w Kijewie, a więc na obrzeżach miasta. Sugestia, że było ich mnóstwo nie jest prawdziwa. Znaleziono 9 sztuk, w tym jeden był martwy. 
Ale przecież się za chwilę rozmnożą i zaatukują... czy jednak nie? 
Prostujemy - kraby, które odnaleziono w parku w Kijewie, to prawdopodobnie młode osobniki i nie osiągnęły jeszcze dojrzałości płciowej. Hodowane w niewoli niechętnie się rozmnażają. Faktem jest jednak, że czynią to na wolności, a w polskim klimacie doskonale się czują. Na dnie cieków wodnych wygrzebują jamy i mogą bez problemów przeżyć zimę. Niechętnie wychodzą na suchy ląd, a tylko wówczas, gdy wędrują do zbiorników wodnych z tych, które im nie odpowiadają. 
Hmm, czyli nie taki diabeł straszny, a już na koniec to w ogóle ciekawostka:
Okazuje się jednak, że zasolenie Bałtyku jest zbyt małe, by mogły swobodnie rozmnażać się. To gatunek poszerzający swoje tereny, stąd dotarły do jeziora Dąbskie, a nawet Miedwia. Nie są agresywne, choć drażnione mogą bronić się szczypcami, jak każde dzikie, niepokojone stworzenie. Nie są groźne dla ludzi, a bardziej dla naszych raków.

Dzisiejszy świat to jak widać ciągłe szukanie taniej sensacji. A może po prostu pogoń za tymi, którzą lubią tą tanią sensację? W końcu napędza to rynek... też rynek reklamowy.

Pytanie na koniec - czy aż tyle ludzi naprawdę w to wierzy, że takie gazety zwane przez niektórych "brukowymi" mogą mieć aż taką pożywkę na tym? Czemu tyle osób jest w stanie przez wszystkie możliwe serwisy społecznościowe takie coś wypromować nawet dla żartu?

Dzisiaj zaczynam blogowanie, bo parę rzeczy chciałbym napisać, poza prowadzeniem www.youtube.pl/JanekGada, dlatego, że często nie mam czasu na montaż materiałów.

Dzisiaj coś o polityce, mimo, że ten blog będzie szedł bardziej w ciekawostki czy recenzje książek, filmów dokumentalnych z okolic tematów historycznych, turystycznych, architektonicznych, komunikacyjnych, industrialnych czy też pewnie filmowych (w końcu to moja praca), ale wróćmy do tematu...

Dzisiaj przeczytałem takiego oto newsa:
http://natemat.pl/75975,bronislaw-komorowski-polecial-do-usa-obama-powiedzial-ze-dobrze-mi-bez-wasow

Mój komentarz do tego:
Pierwsza sprawa to pytanie - czy kwestia jest to dziennikarska czy polityczna?

Zastanawia mnie fakt, czy po prostu polscy dziennikarze, relacjonując wizytę Prezydenta Polski, uznają, że najważniejszym tematem jest ten wąs, a raczej jego brak, czy to kwestia polityki, że Obamie doradcy przed rozmową mówią "No nie pamiętasz człowieka? Ten, z tym takim dużym wąsem", po czym okazuje się, że wąsa nie posiada - czytaj: jesteśmy aż tak mocno niepoważnie traktowani przez, bądź co bądź, sojusznika, że zamiast rozmawiać na istotne tematy krążymy, mówiąc kolokwialnie, wokół pierdół.

Następnie dowiadujemy się:
W poniedziałek Barack Obama podjął uczestników 68. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ uroczystą kolacją. Dzień później politycy spotkali się na lunchu wydanym przez sekretarza generalnego ONZ Ban Ki Muna. W trakcie tych spotkań prezydent Polski rozmawiał z Barackiem Obamą, zachęcając go do odbycia w przyszłym roku podróży do Polski. Prezydent Stanów Zjednoczonych miałby wziąć udział w obchodach 25. rocznicy częściowo wolnych wyborów z 4 czerwca 1989 roku. – Liczymy bardzo na aktywne zaistnienie USA w tej rocznicy, która jest świętem wolności, a 4 czerwca jest świętem wolności nie tylko Polski – powiedział Komorowski.
 Tutaj można też dywagować czy termin jest dobry. Osobiście bardziej widziałbym taką wizytę w okolicach 11 listopada. Czemu?
Amerykanie przywiązują dużą wagę do swojego Dnia Niepodległości.
Mam wrażenie, że nawet byłoby to lepszą opcją PR-owo, bo skupilibyśmy uwagę na Polsce, a nie na wszystkich krajach wokół. W końcu jakby policzyć to w całość, to owszem jesteśmy jednym z głównych państw, które spowodowały upadek Żelaznej Kurtyny, ale media na świecie mogą łatwo skupić się na innych wątkach, jak np. świetnie wypromowanym upadku muru berlińskiego.

Dlaczego to takie istotne?
Uważam, że żyjemy w świecie informacyjnym, a informacja kosztuje - wtedy musimy ją dzielić na parę innych "frontów".

Zresztą wyobraźmy porównajmy dwie wiadomości, które mogły by być podane do międzynarodowych mediów:
"Wizyta Prezydenta USA, Baracka Obamy, w Polsce, w 25 rocznicę częściowo wolnych wyborów w Polsce 4 czerwca 1989" a teraz: "Wizyta Prezydenta USA, Baracka Obamy, w Polsce, podczas  obchodów Narodowego Święta Niepodległości"
Czy nawet przy takiej krótkiej informacji nie widać istotnej zmiany spojrzenia na wizytę Obamy?

Pod koniec artykułu dowiadujemy się:
Podczas rozmowy z Obamą polski prezydent poruszył także temat przyszłości Ukrainy, która już od dawna rozmawia z Unią Europejską o możliwości podpisania umowy stowarzyszeniowej. – To, na czym mi zależało, to właśnie na dotarciu do prezydenta USA z informacją, że Polska skutecznie buduje zaplecze politycznego wsparcia dla Ukrainy – zaznaczył Komorowski. W Nowym Jorku prezydent Polski rozmawiał także m.in. z przewodniczącym Rady Europejskiej Hermanem Van Rompuyem oraz prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem.
Zaraz, zaraz! Rozumiem, że chcemy mieć w regionie Środkowej i Wschodniej Europy duże znaczenie jako partner, jako państwo z którym bardzo trzeba się liczyć, ale czy takowe jest?

Tak, wracam do początku, czyli do "akcji z wąsem" i zastanawiam się czy to nie jest takie troszkę na siłę.
Ukraina ma owszem problem w kwestii członkostwa Unii Europejskiej (pomijam za i przeciw, bo to jest osobny temat na sporo dłuższy wpis), problem który chcielibyśmy razem rozwiązać i tym sposobem wygrać my, jako Polska-członek Unii Europejskiej- z konkurencyjnym projektem Rosji (dla zainteresowanych tematem: http://pl.wikipedia.org/wiki/Euroazjatycka_Wsp%C3%B3lnota_Gospodarcza) i to jest nie tylko spór gospodarczy, ekonomiczny, ale uważam też z mocnym rysem historycznym.

Bardzo bym chciał uwierzyć, że Obama zauważy te słowa i nie potraktuje Polski jako takiego ujadającego małego pieska, który błędnie myśli, że dużo może...

Zapraszam oczywiście do komentarzy!

Blog Archive

Szukaj na tym blogu