Jestem po lekturze
"Bukareszt. Kurz i krew" Małgorzaty Rejmer (do kupienia
tutaj), w trakcie
"Wanna z kolumnadą" Filipa Springera (do kupienia
tutaj), a powoli przymierzam się do książki
Roberta Makłowicza pt.
"Cafe Museum" (do kupienia
tutaj).
Czemu o tym piszę?
Po pierwsze,
książkę numer jeden polecam z czystym sercem - zakup
wart swojej ceny. Małgorzata Rejmer w niektórych fragmentach opisuje rzeczy
dość drastyczne, ale
"Bukareszt. Kurz i krew" jest po prostu
świetnie napisana.
Jeśli ktoś lubi
historyczno-podróżnicze wątki z naprawdę dużą dawką
emocji, która po prostu zostawia ślad w nas, to
szczerze polecam!
Pozycja
numer dwa to opowieść o
architekturze polskiej z pozycji reportera Filipa Springera.
Ona poraża czym innym - brakiem momentami
jakiejkolwiek estetyki w społeczeństwie polskim!
W dodatku często widać
warcholstwo i
brak chęci porozumienia się, aż po
postawę bierną wynikającą z
bezradności. Wszystko
udokumentowane zdjęciami.
Również jest rozdział poświęcony
odwracaniu się od rzeki -
ja też już o tym pisałem w kontekście
Krakowa (link:
http://janekpisze.blogspot.com/2013/10/wisa-jako-rzeka-graniczna-dwoch-panstw.html), a tu patrzymy między innymi na
Poznań i Warszawę.
Trzeciej książki jeszcze nie czytałem, jakoś tak przeoczyłem wcześniej (rok wydania 2010), ale
Robert Makłowicz kojarzy mi się z pozycją
"Zjeść Kraków".
Spytacie mnie:
"co ma wspólnego ta książka, jej autor i dwie pozycje obok - słynne kiełbaski i jeszcze słynniejsze zapiekanki?"
Teraz się zdziwicie, bo
bardzo wiele, zatem
już tłumaczę...
Dobrych parę lat wstecz, życie klubo-kawiarniane mocno zaczynało rozkwitać na
Kazimierzu. Czas szalonej
młodości licealnej, wchodzenia w dorosłość.
Trabant z otwierającymi się drzwiami na zakręcie,
pierwsze filmy w śmierdzących, brudnych
klatkach schodowych kamienic i szybka
Tatanka w Pozorach.
Parę postów temu też opowiadałem o próbie
"wtłoczenia" we mnie "książko-wstrętu" (link:
http://janekpisze.blogspot.com/2013/09/warto-czytac-ksiazki-czyli-jak-liceum.html), ale między innymi w tym czasie
przeczytałem książkę, która zainspirowała mnie
do poznawania Krakowa.
Moim prywatnym zdaniem, ma ona też
wartość inną - można rzec
"marketingową".
W jakim sensie?
Robert Makłowicz był już wtedy tym
"znanym panem z telewizora", tworzył powoli swoją
markę i miał dużą wiedzę...
historyczną, która wraz z
lekkością pisania oraz
znajomością gotowania przełożyła się na tą pozycję pod tytułem
"Zjeść Kraków".
Właśnie
w tej książce pojawiają się
opisy miejsc, które warto odwiedzić na
kulinarnej mapie Krakowa i często
nie są to drogie restauracje, tylko miejsca takie jak
Okrąglak na Placu Nowym, gdzie
Pan Andrzej sprzedawał
smaczne zapiekanki, a jego punkt gastronomiczny nosił nazwę
Endzior.
Swoją drogą, po tylu latach
Endzior zmienił swoje miejsce
"postoju" na dawny budynek po-rzeźniczy przy
Galerii Kazimierz, a chyba też tylko sama nazwa została, bo doszły mnie słuchy
o chorobie Pana Andrzeja.
Cóż, życie się toczy i wszyscy się starzejemy, taka kolej rzeczy. Czego życzyć można wszystkim? Po pierwsze dużo zdrowia, reszta jakoś się potoczy...
Tutaj na sam koniec tej
"zapiekanka story" jeszcze coś o
Panu Andrzeju, bo był/jest (zastanawiam się w jakim czasie to pisać) to
specyficzny człowiek i trudno było czasem go
zrozumieć, ale potrafił
zaskoczyć człowieka. Ja raz pamiętam sytuację gdy ze znajomymi zamówiliśmy parę zapiekanek, przy czym podając dwie pierwsze na jednej napisał keczupem
"ZJEDZ" a na drugiej
"MNIE" i podawał w odpowiedniej kolejności.
Bo u
Pana Andrzeja to wszystko się musiało zgadzać, nawet to co nie było widoczne gołym okiem
i nie piszę tu o charakterze!
Raczej o kotletach, a dokładniej kotletach-ogromach, nazywanych Sękaczami, pokrytych dużą ilością kapusty, których to często nawet w menu nie było!
Wszystko to i jeszcze więcej wynikało z tego niesamowicie specyficznego jego podejścia -
wręcz rzekłbym artystycznego!
(źródło: http://archiwum.alchemia.com.pl)
Czas licealny, a także początków, zresztą niedokończonych, studiów to Kraków klubowy. Okres przed najazdem Anglików oraz w trakcie jego trwania. Można by rzec - czas pewnego boomu - gdzie w mniejszych i większych piwnicach zaczyna się kręcić biznes związany z siedzeniem nad kuflem piwa albo przeciskaniem się na parkiet. Stare Miasto tętni - okolice Rynku Głównego w tanecznym rytmie, a Kazimierza w rytmie "posiadówek".
Aby dojść z punktu Plac Nowy do punktu Rynek Główny zazwyczaj wybiera się ulicę Starowiślną. Jednak w pewnym momencie następuje pewna korekta, a może wręcz zator?
Określiłbym to jako oś, a dokładniej oś Wielopole 15 (Kitsch, Caryca, Łubu-Dubu) - Kiełbaski pod Halą Targową.
(źródło: www.radiokrakow.pl)
Skąd takie zainteresowanie?
– Na początku wspierali nas koledzy z taksówek, zawsze przyjeżdżali w nocy po kiełbaskę, a potem ludzie sami nas zauważyli, przekonali się, że mamy dobre jedzenie i tak, z dnia na dzień, klientów przybywało. Co ciekawe, w ogóle się nie reklamujemy, a wszyscy o nas wiedzą. Nawet pan Makłowicz często u nas bywał –
Właśnie! Ja uważam, że fenomen kiełbasek wziął się z książki Pana Roberta Makłowicza. Właśnie w książce "Zjeść Kraków" opowiada o wyjątkowości kiełbas serwowanych prosto z Nyski. Na czym ona polega?
Kiełbaski te są specjalnie robione w Liszkach pod Krakowem, a kto nie zna kiełbasy lisieckiej?
Sama Wikipedia nam mówi:
Kiełbasa lisiecka jest wytwarzana z wysokiej jakości mięsa wieprzowego, głównie z
szynki (85% składu). Posiada kształt wianka o średnicy 35–40 cm. Zewnętrzna powłoka ma kolor ciemnobrązowy, wynikający z procesu naturalnego wędzenia, jest lśniąca i lekko pomarszczona, sucha w dotyku. Kiełbasa ma około 52 mm grubości. W jej przekroju widoczne są jasne kawałki mięsa szynkowego, otoczone ciemniejszym
farszem mięsnym. Kiełbasa lisiecka posiada smak doprawionego mięsa wieprzowego z delikatnymi aromatami
pieprzu i
czosnku.
Produkowana jest z mięsa wieprzowego
klasy "E", o zawartości chudego mięsa 55–60%. Mięso nie może być
konserwowane w żaden inny sposób poza schładzaniem. Pozostałymi składnikami są świeży czosnek, peklosól i mielony biały pieprz. Mięso jest krojone w kostkę o wymiarze 3-5 cm, a następnie
peklowane przez 2–4 dni. Po peklowaniu mięso przeznaczone na farsz jest dwukrotnie mielone, po czym mieszane z czosnkiem i pieprzem. Następnie mięsem wypełnia się osłonki (białkowe lub naturalne jelita wołowe) i pozostawia na tzw. osadzenie na 2 godziny. Później kiełbasy wędzi się i piecze w tradycyjnej wędzarni komorowej, w której pali się drewnem
olchowym,
bukowym lub z drzew owocowych. Cały proces składa się z osuszania, wędzenia i pieczenia, i trwa 3,5 – 4,5 godziny.
Kiełbasa lisiecka może być produkowana w granicach gmin Liszki i Czernichów w województwie małopolskim. W celu ochrony nazwy pakowana jest w etykietę zgodną ze specyfikacją Unii Europejskiej, wspólną dla wszystkich producentów. Na etykiecie wyszczególnione jest miejsce produkcji.
Panowie prowadzący "biznes z Nyski" tak mówią o swoich
kiełbaskach (fragment artykułu:
http://lovekrakow.pl/artykuly/przypadek-stworzyl-legende-czyli-o-kielbaskach-z-niebieskiej-nyski_578.html):
– Kiełbasę bierzemy od prywatnego dostawcy. Robi taką, żeby była jak trzeba, z prawdziwego mięsa, a nie z resztek. Pieczemy ją na drewnie bukowym, stąd ich pyszny smak – mówi Aleksander Malik, sprzedawca spod Hali Targowej. – Zawsze świeże i smaczne – dodaje.
A Wy zobaczcie ją z bliska //tutaj mały EDIT, bo źródło "wygasło"//:
Do tego dodajmy
dobrej jakości bułki oraz
niesamowity klimat tej starej Nyski.
Rekomendacja Pana Roberta Makłowicza z
wysoką jakością produktu w
nietypowym miejscu musiała przynieść
skutek pozytywny. Nie mogę odpowiedzieć czy to
legenda czy prawdziwa historia, ale słyszałem, że nawet sama
Pani Jolanta Kwaśniewska przyjechała kiedyś skosztować tych smaków.
Dlatego tym bardziej
wszystkim polecam poznawać Kraków od kulinarnej strony, następnie iść ładnie wymyć rączki i wziąć się za lekturę
polecanej książki (oraz
trzech pozostałych pozycji oczywiście też!), bo naprawdę dla mnie
"Zjeść Kraków" to esencja tzw.
"must be there", czegoś czego nie warto ominąć, a raczej prawidłowo określając -
gdzie warto wracać dużo razy i polecać wszystkim!
Z podobnym założeniem zostawiam Was względem mojego bloga...